Patrz! przy zachodzie, jak z Sekwany łona
Powstają gmachy połamanym składem,
Jak jedne drugim wchodzą na ramiona,
Gdzieniegdzie ulic przeświecone śladem.
Gmachy skręconym wydają się gadem,
Zębatą dachów łuską się najeża.
A tam – czy żądło oślinione jadem?
Czy słońca promień? czy spisa rycerza?
Wysoko – strzela blaskiem ozłocona wieża.
Nowa Sodomo! pośród twych kamieni
Mnoży się zbrodnia bezwstydna widomie
I kiedyś na cię spadnie deszcz płomieni,
Lecz nie deszcz boży, nie zamknięty w gromie,
Sto dział go poszle… A na każdym domie
Kula wyryje straszny wyrok Boga;
Kula te mury przepali, przełomie,
I wielka na cię spadnie kiedyś trwoga,
I większa jeszcze rozpacz – bo to kula wroga…
I już nad miastem wisi ta dział chmara,
Dlatego ludu zasępione tłumy,
Dlatego ciemność ulic tak ponura,
Przeczuciem nieszczęść zbłąkane rozumy;
Bez echa kona słowo próżnéj dumy,
O wrogach ciągłe toczą się rozmowy…
A straż ich przednią już północne dżumy
Obrońców ludu pozwiewały głowy,
I po ulicach ciągły brzmi dzwon pogrzebowy.
Czy wrócą, czasy tych świętych tajemnic,
Kiedy tu ludzie zbytkiem życia wściekli,
Jedni pod katem, drudzy w głębi ciemnic,
Inni ponurzy, bladzi, krwią ociekli,
Co kiedy śmieli pomyśleć – wyrzekli?
Lud cały kona, katy i obrońce,
Dnia im nie stało, aby się wysiekli;
I przeczuwając krwawéj zorzy końce,
Jak Jozue wołali: Dnia trzeba – stój, słońce?
I nie stanęło – pomarli – przedwcześnie,
Lecz zostawili pamiątki po sobie:
Kraj po rozlewie krwi tonący we śnie
I lud, nie po nich ubrany w żałobie,
Krwi trójcę w jednéj wcieloną osobie.
Ten jak rodyjski posąg świecznik trzyma
I jedną nogę wsparł na martwych grobie,
Drugą na zamku królów… Gdzie oczyma
Sięgnął – tam wnet i ręką dostawał olbrzyma.
A kiedy posąg walił się z podstawy,
Tysiące ludu sławą się dzieliło,
Każdy się okrył łachmanem téj sławy,
Każdemu było dosyć – nadto było…
Marzą o dawnéj sławie nad mogiłą
I pod kolumną spiżu wszyscy posną;
Choć cięcie kata głowę z niéj strąciło,
Choć na niéj może jak na gruzach z wiosną
Chwasty i z lilijami Burbonów porosną.
Tu dzisiaj Polak błąka się wygnany,
W nędzy – i brat już nie pomaga bratu.
Wierzby płaczące na brzegach Sekwany
Smutne są dla nas jak wierzby Eufratu.
I całéj nędzy nie wyjawię światu…
Twarze z marmuru – serca marmurowe,
Drzewo nadziei bez liścia i kwiatu
Schnie, gdy wygnaniec złożył pod nim głowę,
Jak nad prorokiem Judy schło drzewo figowe.
. . . . . . . . . . . . . . . . .
Z dala od miasta szukajmy napisów,
Gdzie wielki cmentarz zalega na górze.
O! jak tu smutno, kędy wśród cyprysów
Pobladłe w cieniu chowają się róże.
A pod stopami – daléj – miasto w chmurze
Topi się we mgłach gasnących opalu…
A dla żałobnych rodzin przy tym murze
Przędą ją wianki z płótna lub z perkalu,
Aby dłużéj świadczyły o kupionym żalu.
Patrz znów w mgłę miejską – oto wież ostatki,
Gotyckim kunsztem ukształcona ściana;
Rzekłbyś – że zmarła matka twojéj matki,
W czarne brabanckie korónki ubrana,
Z chmur się wychyla jak duch Ossyjana…
Ludzi nie dojrzysz… Lecz nad mgłami fali
Stoją posągi (gdzie płynie Sekwana),
Jakby się w Styksu łodzi zatrzymali
I przed piekła bramami we mgłach stoją biali…
Tam gmachy Luwru, gdzie tron Baltazara,
A na nim siedział wyrobnik umarły…
Przez dnie lipcowe panowała mara,
U nóg jéj ludzie snuli się jak karły;
Bo nad nią cienie śmierci rozpostarły
Wielkość olbrzymią – był to król narodu.
I aksamity krew mu z czoła starły,
Lecz jego dzieci umierały z głodu,
Zaczął dynastią trupów, był ostatnim z rodu.
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Źródło.